Dodaj adnotację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Tekst: |
Ludwik Jerzy Kern Edytuj metrykę |
---|---|
Muzyka (producent): |
Adi Rozner/Zbigniew Kurtycz |
Rok wydania: |
1954 |
Wykonanie oryginalne: |
Zbigniew Kurtycz (1954) |
Covery: |
Janusz Gniatkowski, Maryla Rodowicz, Maciej Maleńczuk & Psychodancing, Kwartet Rampa, Czerwony Tulipan, Darek Nowicki, Polskie Orły, Jeremi Sikorski, Lili & Levelon, Natalia Szroeder, Diana, Aron, Masters, Chrola & Szurpik, Bayer Full |
Płyty: |
1/ S-vinyl: Sekcja Rytmiczna Kazimierza Turewicza & Zbigniew Kurtycz - Cicha Woda/Gdy Się Kogoś Ma, 1954 (Polskie Nagrania Muza, 2370 - PL); 2/ LP-CD: Maciej Maleńczuk - Psychodancing Vol. 2, 2009 (Warner Music Poland, 5051865658856 - PL); 40 tylko polskich piosenek (CD, 2009) |
Ciekawostki: |
O kimś, kogo po cichu, w polskim środowisku muzycznym nazywano polskim Frankiem Sinatrą. Zbigniew Kurtycz, bo właśnie tego wokalistę mam na myśli, urodził się i wychował we Lwowie, mieście uwiecznionym w popularnych polskich piosenkach, które tworzyły magiczną legendę tego miejsca z piękną architekturą i serdecznymi mieszkańcami. Także sam Zbigniew Kurtycz w jednym z wywiadów przywoływał wspomnienia z dzieciństwa: … zamykam oczy i widzę inny świat. Ciepło, słońce, szczęśliwą rodzinę … We Lwowie żyli zgodnie Polacy, Ukraińcy, Niemcy, Żydzi, Ormianie i jak było coś nie tak, wszyscy ze wszystkimi potrafili się porozumieć. To były piękne czasy. Wydawało się nam, że to będzie trwało wiecznie. Mieszkał przy ulicy Lenartowicza. Po latach okazało się, że parę domów dalej mieszkała rodzina jego przyszłej żony Barbary. Zbigniew Kurtycz przyszedł na świat 16 maja 1919 roku. Jego ojciec Mieczysław był z zawodu kolejarzem. Miał swoje dwie ważne pasje: muzykę i sport. Potrafił grać na kilku instrumentach muzycznych, a jednocześnie był dyrygentem Lwowskiej Orkiestry Mandolinistów Hejnał. Pracował także społecznie w sekcji piłkarskiej klubu Pogoń Lwów. Zbigniew podzielał pasje ojca. Trenował piłkę nożną we wspomnianym klubie, grając jednocześnie na pozycji łącznika. Jednym z jego kolegów z drużyny był Kazimierz Górski, późniejszy słynny trener polskiej reprezentacji piłkarskiej. W roku 1937 Pogoń Lwów ze Zbigniewem Kurtyczem w składzie zdobyła wicemistrzostwo Polski juniorów. W finałowym meczu w Warszawie przegrali z Wisłą Kraków, a młody Pan Zbigniew zmarnował szansę na strzelenie gola. Ojciec przez długi okres czasu nie mógł mu tego wybaczyć. Po wojnie Kurtycz stał się zagorzałym kibicem Legii Warszawa. Bilety na mecze dostawał od … Kazimierza Górskiego, a w kibicowaniu najczęściej towarzyszył mu inny znany piosenkarz i aktor Bohdan Łazuka. Kazimierz Górski był kolegą Pana Zbigniewa zarówno z piłkarskiego boiska, jak też ze szkolnej ławy. Obaj ukończyli IX Gimnazjum Humanistyczne im. Stefana Czarnieckiego we Lwowie. Kurtycz równolegle uczęszczał do Szkoły Muzycznej, ucząc się w klasie fortepianu. Wcześniej ojciec uczył go grać na skrzypcach i na gitarze. Ostatecznie artysta wybrał ten ostatni instrument muzyczny i już jako gimnazjalista dorabiał do swego utrzymania, grając na kursach tańca. Po maturze, którą zdał w roku 1939 został zawodowym muzykiem. Po wybuchu II Wojny Światowej znalazł się na terytorium zajętym przez wojska ZSRR. Do mieszkających tu literatów, aktorów i muzyków, którzy tworzyli przed wojną kwitnące tu życie kulturalne, dołączyli artyści – uciekinierzy z Warszawy. Powstawały nowe teatry, kabarety, zespoły muzyczne i oczywiście nowe przeboje. Wielbiciele najpopularniejszego gatunku filmowego (komedii muzycznej), mogli oglądać występy sceniczne między innymi Eugeniusza Bodo, świetną orkiestrę Tea Jazz prowadzoną przez Henryka Warsa, kompozytora największych przebojów filmowych okresu międzywojennego. Śpiewającymi gwiazdami ówczesnej lwowskiej estrady byli: Renata Bogdańska (późniejsza żona generała Andersa), Zofia Terne, Gwido Boruński. Zbigniew Kurtycz występował w teatrze Feliksa Konarskiego, późniejszego autora piosenki Czerwone Maki Na Monte Cassino. Grał także we wspomnianej orkiestrze Tea Jazz. Wraz z zespołem występował w różnych miastach ZSRR, między innymi w Kijowie, Moskwie i Aszchabadzie. W czasie tych wędrówek zostawił w którymś z pociągów swoją ulubioną gitarę hiszpańską, która była prezentem od ojca. Po ataku hitlerowskich Niemiec na ZSRR, koncertowanie było coraz trudniejsze. Kilku muzyków z Tea Jazz pojechało na występ w Czkałowie i tam postanowili dołączyć do zespołu jazzowego Adi Roznera, słynnego trębacza polsko-niemieckiego, z pochodzenia Żyda, który znalazł schronienie w ZSRR. Niedługo potem ogłoszono komunikat o tworzeniu się Armii generała Andersa. Utworzono przy niej zespół artystyczny, do którego wstąpił także Zbigniew Kurtycz. Z III Dywizją Strzelców Karpackich przeszedł on szlak bojowy przez Daleki Wschód, Irak, Iran, Libię do Włoch. Walczył w bitwie o Monte Cassino. Był już w tym czasie ceniony jako gitarzysta, postanowił więc spróbować swoich sił w sztuce wokalnej. Jego ciepły baryton w dość szybkim czasie zyskał sympatię słuchaczy. Od amerykańskich i angielskich żołnierzy polscy muzycy dostali nuty z przebojami słynnej Orkiestry Glenna Millera. Sam Kurtycz w tym czasie budował swój repertuar wokalny na przedwojennych przebojach polskich komedii filmowych (Już Taki Jestem Zimny Drań, Umówiłem Się z Nią Na Dziewiątą), ale także na piosenkach Chatanoga Choo Choo, In The Mood czy też You’ll Never Know. We wspomnianym na wstępie wywiadzie Kutycz wspomina: We Włoszech zastał mnie dzień zakończenia wojny. Zastanawiałem się, co robić? Mogłem wybrać Anglię, tam osiąść na stałe i mogłem oczywiście wrócić do Polski. Strasznie mnie męczyła nostalgia, więc zdecydowałem jechać do Polski. Pamiętam, że na pozostanie na Zachodzie namawiał mnie usilnie doskonały pianista Leszek Krzaklewski, stryj późniejszego Przewodniczącego NSZZ Solidarność. Oczywiście artysta marzył o powrocie do Lwowa, ale w powojennym porządku świata, miasto to znalazło się poza granicami Polski. W roku 1946 wysiadł na krakowskim dworcu kolejowym, budząc zainteresowanie żołnierską kurtką z napisem Poland. Napotkanych przypadkowo kolejarzy zapytał czy znają kogoś ze Lwowa. Jeden z nich przypomniał sobie, że zawiadowcą stacji kolejowej w Gliwicach jest lwowiak. Zadzwonili do niego i okazało się, że owym zawiadowcą jest stryj artysty. Ten powitał bratanka słowami: Zbysiu, przecież Ty nie żyjesz. Okazało się, że rodzina nie mając od niego od kilku lat wiadomości, była przekonana, że zginął w czasie działań wojennych. Tak więc pierwszym miejscem zamieszkania w powojennej Polsce były dla Kurtycza Gliwice, które w niedługim czasie zamienił na Kraków. Zaczął występować z Orkiestrą Kazimierza Turewicza między innymi w restauracjach Feniks, Cyganeria, Warszawianka. Śpiewał piosenki po angielsku, występując w tym czasie pod pseudonimem Eddie Grapton. Śpiewał także z zespołem Zbigniewa Wróbla w Zakopanem, na Gubałówce i w schronisku nad Morskim Okiem. W roku 1948 matka kobiety, z którą wtedy był związany doniosła na niego do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Był to w tamtych czasach najlepszy sposób aby kogoś zniszczyć, zwłaszcza żołnierza Armii Andersa. Kurtycza aresztowano pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Anglii. Spędził w celi dwa tygodnie, na szczęście nie znaleziono podstaw do sformułowania aktu oskarżenia i został zwolniony. Zaproponowano mu współpracę polegającą na donoszeniu o tym co dzieje się w zakopiańskich lokalach, w których pracował. Przez kilka miesięcy udawało mu się unikać spotkań z pracownikami UB, a w roku 1949 wyjechał do Warszawy i nie był już w tym zakresie przez nikogo nagabywany. Do stolicy zaprosił go Zygmunt Karasiński, dyrygent orkiestry 1000 Taktów Muzyki Jazzowej. Z tym zespołem śpiewał utwory Glenna Millera, najczęściej w kawiarni Kameralna, ale także jeździł z koncertami po całej niemal Polsce. Dzięki tym występom poznał piosenkarkę Wierę Gran, która mu sprezentowała piosenkę Za Dzień Już Nie Spotkamy Się w Wielkim Mieście. Innym miejscem w Warszawie, gdzie można było posłuchać Zbigniewa Kurtycza był Warszawski Teatr Satyryków pod kierownictwem Jerzego Jurandota. Tu z kolei piosenkarz prezentował inny repertuar. Były to piosenki charakterystyczne, które dziś nazywamy piosenką aktorską lub kabaretową. W tym czasie kilkakrotnie udało mu się wystąpić w duecie z Bogną Sokorską, słynną śpiewaczką operową. Zbigniew Kurtycz korzystał z każdej okazji, aby rozwijać i poszerzać swój repertuar. Uczył się od innych artystów, z którym zetknął go los. Na zaproszenie aktora Kazimierza Pawłowskiego, który był dyrektorem Teatru Satyry w Katowicach, wyjechał na Śląsk. Współpracował tam między innymi z zespołem muzycznym Wiktora Kolankowskiego. Ze Śląska wywodził się także Zespół Jazzowy Zbigniewa Wicharego, jednego z liderów nowego brzmienia orkiestr rozrywkowych. To właśnie w tych orkiestrach swoje pierwsze kroki jako muzyk stawiał saksofonista Zbigniew Namysłowski. Od połowy lat 50-tych XX wieku Zbigniew Wichary budował repertuar swego zespołu na przebojach muzyki amerykańskiej, standardach swingu i rock & rolla. Wśród współpracujących z nim wokalistów byli Carmen Moreno, Rene Glaneau, Katarzyna Bovery, Bogusław Wyrobek i właśnie Zbigniew Kurtycz. Ten ostatni jako trzydziestoparolatek, a więc o 10 do 15 lat starszy od wschodzących, tzw. odwilżowych gwiazd polskiej muzyki rozrywkowej, potrafił zachować młodzieńczą sylwetkę i barwę głosu, był wciąż pełen energii i zapału, otwarty na nowinki i chętnie szukający nowych możliwości repertuarowych w nieznanych dotychczas zakamarkach muzyki rozrywkowej. Poszerzał swój repertuar o piosenki komponowane dla niego i przez niego, prowadząc jednocześnie jazzowy wątek swojej kariery muzycznej. Występował na licznych koncertach, w czasie których akompaniowały mu takie znakomitości muzyczne jak: Andrzej Kurylewicz, Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz czy tez Lesław Lic. Z epizodem katowickim w karierze Kurtycza łączy się historia jednego z jego przebojów Jadę Do Ciebie Tramwajem (słowa: Janusz Odrowąż, muzyka: Zbigniew Kurtycz). Piosenka została ponoć napisana na zamówienie. Chodziło o to, aby napisać jakąś piosenkę o Katowicach, a że w tym czasie były bardzo popularne tramwaje w tym mieście, dlatego głównym bohaterem tej piosenki jest właśnie ten pojazd mechaniczny. Jej autorska interpretacja okazała się być bardzo atrakcyjna. W trzech krótkich zwrotkach tej piosenki udało się pokazać gamę nastrojów, różnorodność uczuć, atmosferę dużego miasta. A wszystko to za pomocą środków wokalno-aktorskich, modulowaniem głosu od prawie szeptu do okrzyku, melorecytacji i zmiennością dynamiki wykonania. Połowa lat 50-tych XX wieku to pierwsze wydawnictwa płytowe artysty. W roku 1954 nagrał między innymi piosenkę Gdy Się Kogoś Ma, którą specjalnie dla niego napisał Władysław Szpilman. W tym właśnie czasie te nagrania płytowe i audycje radiowe uświadamiały słuchaczom, co to znaczy nowoczesne śpiewanie, wyczucie swingu, poczucie humoru i modulowanie barwy głosu. Jeśli się dołączy do tego pomysłowe aranżacje wykorzystujące brzmienie amerykańskich orkiestr bigbandowych, to można by powiedzieć, że było czuć w polskiej muzyce rozrywkowej powiew nowych trendów muzycznych. Pionierami tych zmian byli Maria Koterbska i Zbigniew Kurtycz. O ile ta pierwsza nigdy nie wyszła poza styl stworzony na początku swojej kariery, to Pan Zbigniew wciąż eksperymentował. To właśnie jego eksperci muzyczni uważają za pierwszego polskiego wykonawcę rock and rolla, który pojawił się w piosence W Arizonie z muzyką Wiesława Machana (w tamtym czasie był dyrektorem muzycznym Teatru Syrena) i tekstem napisanym przez Janusz Odrowąża. Utwór ten nie spodobał się jednak ówczesnym władzom, a to spowodowało, że nie był nadawany na antenach radiowych. Przetrwał jednak w archiwach radiowych i dziś można go posłuchać na wielu portalach internetowych. W roku 1958 Pan Zbigniew zamieszkał w Warszawie na stałe. Związał się między innymi z dwoma audycjami radiowymi emitowanymi na żywo: Podwieczorek Przy Mikrofonie i Zgaduj Zgadula. Występował także w kabarecie Olimp w Hotelu Grand oraz na estradzie kawiarni Pod Gwiazdami. Kiedy w roku 1964 zmarł Julian Sztatler, który w tym lokalu prowadził Studio Pod Gwiazdami, Pan Zbigniew przejął po nim spuściznę i obowiązki organizacyjne pod tym względem. Pod koniec lat 50-tych zaczęły się także wyjazdy na zagraniczne tournée. Były to wyjazdy przede wszystkim do krajów bloku wschodniego, ale także do Austrii, Kanady i Stanów Zjednoczonych. W tym czasie popularność zdobywały nowe piosenki, między innymi także utwór Wołam Cię, który był własną kompozycją Zbigniewa Kurtycza do tekstu napisanego przez Mieczysława Walewskiego. Jednak największym przebojem z tego okresu bezdyskusyjnie pozostaje piosenka Cicha Woda. Historia tego utworu jest mało znana, a jednocześnie bardzo ciekawa i dość skomplikowana. Melodię jeszcze w latach 30-tych napisał wspomniany wcześniej Adi Rozner. W roku 1941, w czasie kolejowej podróży na jeden z koncertów w ZSRR, Zbigniew Kurtycz zagrał mu tą melodię na gitarze, z dokomponowanym przez siebie refrenem. Muzyka pasowała do zawadiackiego rosyjskiego tekstu Ajda Parień, Parieniok i stała się popularna w wykonaniu radzieckiego piosenkarza Pawła Gofmana. W większości muzycznych źródeł historycznych jako jedyny autor muzyki do tej piosenki podawany jest Adi Rozner. Kurtycz nigdy nie robił z tego problemu. O własnym wkładzie melodycznym w tej piosence opowiadał jedynie w formie anegdoty. W roku 1952, kiedy omawiał repertuar swoich występów w warszawskim Teatrze Satyryków, w grę wchodziła właśnie ta piosenka w wersji rosyjskojęzycznej. Jednak poeta Ludwik Jerzy Kern zaproponował, że napisze całkiem nowy tekst. Za jego szlagwort posłużyło przysłowie Cicha Woda Brzegi Rwie. W roku 1954 powstało nagranie płytowe z Orkiestrą Kazimierza Turewicza i brawurową solówką fortepianową zaaranżowaną przez Jerzego Abratowskiego. Jak w jednym z wywiadów opowiadał Kurtycz: Czasami jeszcze dziś zdarza mi się, że ktoś starszy patrzy na mnie, nie mogąc sobie przypomnieć nazwiska i mówi: już wiem, Cicha Woda!. W roku 2009 artysta nagrał tą piosenkę ponownie, tym razem w duecie z … Maciejem Maleńczukiem i zespołem Psychodancing. Najpierw jednak w roku 2005 doszło do wspólnego występu obu Panów na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Na zakończenie tego występu Maciej Maleńczuk pocałował sędziwego już piosenkarza w rękę. Od połowy lat 60-tych Pan Zbigniew występował w duecie Dunin & Kurtycz. Tak było zarówno na estradzie, jak i w życiu prywatnym. W roku 1964 przyjechał z Warszawy na gościnne występy do Krakowa i tam poznał młodziutką piosenkarkę Barbarę Dunin (urodzona w roku 1943 w Krakowie). Pani Basia była absolwentką szkoły muzycznej w klasie fortepianu. Kształciła także swój głos pod kątem śpiewu operowego. Starszy od niej o 24 lata gwiazdor, spodobał się dziewczynie. Był przystojny, szarmancki, opiekuńczy i miał nieszablonowy sposób zachowania. Ale nie tylko różnica wieku budziła wątpliwości Pani Barbary i jej rodziców. Kurtycz miał już za sobą rozwód i był ojcem dwóch nastoletnich synów. Natomiast z punktu widzenia konwenansów społecznych, związek ze śpiewającym synem kolejarza był mezaliansem dla Barbary Dunin, noszącej dziedziczony tytuł hrabiny Łabędzkiej. Jak przysłowie mówi: Miłość pokona wszystkie przeszkody. Młoda para zawarła związek małżeński w roku 1965 i chociaż w czasie zaślubin był problem z założeniem obrączki dla pana młodego, to ich małżeństwo przetrwało 49 lat. Zdaniem piosenkarza Jerzego Połomskiego oboje byli dla siebie stworzeni. Rybeńka (Barbara Dunin) i Mycha (Zbigniew Kurtycz) nigdy się ze sobą nie nudzili i nigdy nie rozstawali. W prawie każde niedzielne popołudnie spotykali się z paczką swoich przyjaciół na kawie w Kościele Środowisk Twórczych przy Placu Teatralnym w Warszawie. Pani Barbara aktywnie uczestniczyła w działalności Zarządu Związku Artystów Scen Polskich. Jak sama wyznała w jednym z wywiadów, pozostała przy swoim nazwisku panieńskim, aby nie zawłaszczać sobie prawa do wcześniejszej twórczości Zbigniewa Kurtycza. W polskiej muzyce rozrywkowej osiągnęli sporo. Debiut duetu nastąpił w roku 1966 w warszawskiej kawiarni EWA, gdzie była organizowana Giełda Piosenki. Zaśpiewali razem utwór Bardzo Proszę Nie Odmawiaj, który został napisany specjalnie dla nich przez Adama Markiewicza do tekstu Kazimierza Winklera. A potem ruszyła karuzela wspólnych koncertów, studiów nagrań, w których powstawały kolejne płyty duetu. Ostatnią wspólną piosenkę nagrali w roku 2000 dla Polskiego Radia. Był to utwór Słodkie Radio Retro i w tym miejscu warto przypomnieć, że Zbigniew Kurtycz przekroczył w tym momencie 90 rok życia. Wojciech Mann, znany dziennikarz muzyczny, urodzony w roku 1948, czyli blisko 30 lat po narodzinach Zbigniewa Kurtycza, swoją przygodę z muzyką zaczynał wtedy, gdy Pan Zbigniew osiągał na scenach swoje największe sukcesy. W jednym z wywiadów dla prasy wspominał: … pierwszą płytą, którą puściłem na moim gramofonie, był stary singiel Zbigniewa Kurtycza. Nie pamiętam, co się z nim stało, ale niewykluczone, że podzielił los innych płyt, które z siódmego piętra poszybowały na dach małej stacji benzynowej przy skrzyżowaniu Dobrej i Tamki. Sprawa chyba się już przedawniła, więc mogę spokojnie o niej mówić. Wszystkie stare płyty na 78 obrotów, które mi się nie podobały, wyrzucałem przez okno. Pracownicy stacji wychodzili na zewnątrz zdziwieni, co tak stuka, ale nigdy nie chciało im się wejść na dach. Znaleźliby tam całkiem sporo kawałków światowej muzyki. Zbigniew Kurtycz z pewnością nie jest bohaterem pokolenia Wojciecha Manna, ani też następnych powojennych generacji Polaków. Nie mógł jednak narzekać na brak odbiorców, ani zainteresowanie. Dowodem na to niech będzie recenzja napisana po nagraniu nowej wersji piosenki Cicha Woda z Maciejem Maleńczukiem: Dziewięćdziesięciopięcioletni Zbigniew Kurtycz jest w zadziwiająco dobrej formie fizycznej i psychicznej, choć przyznaje, że żona ma lepszą pamięć. Jeszcze w wieku 87 lat grywał w tenisa. W deblu ze Zbigniewem Tyczyńskim wygrał wtedy z Danielem i Agatą Passentami. Teraz ćwiczy kondycję w czasie nadmorskich spacerów w Sopocie, dokąd uwielbia wyjeżdżać z żoną. Był odznaczony najwyższymi odznaczeniami państwowymi: Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Zastanawiacie o czym marzył tuż przed śmiercią? Nie robił z tego tajemnicy. Marzył o spokojnej śmierci w czasie snu i o tym, aby Bóg powiedział jemu i żonie na powitanie: Znam Wasze Piosenki. Niestety nie ma ludzi nieśmiertelnych. Pan Zbigniew Kurtycz zmarł 30 stycznia 2015 roku, a czy jego marzenie gdzieś tam u bram Piotrowych się spełniło … cóż, on to wie, a my niestety nie. I to w zasadzie wszystko! Jeszcze tylko taki mały, drobniutki szczegół. Jedną z moich tak zwanych ksywek w czasie nauki w III Liceum Ogólnokształcącym w Białymstoku, było przezwisko Cicha Woda. I być może właśnie dlatego Pan Zbigniew, jako człowiek i piosenkarz, jest bliski również dla mnie. Pomimo, że nie należę do pokolenia ludzi, którzy w tamtym okresie śledzili przebieg jego kariery artystycznej. |
|
Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów.
Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków!
Komentarze (8):
Pokaż powiązany komentarz ↓