Rejestracja: 6 lutego 2010 r.
Ostatnio zalogowany: 12 października 2011 r.
Miejscowość: Xcvvvv
Sanox o sobie:
Mam 15 lat i jestem prawdziwą melomanką - zasypiam i budzę się z walkmanem, czytam książki przy akompaniamencie "Sonaty Księżycowej" Beethowena, pod prysznicem na cały głos śpiewam "Riders On The Storm" Doorsów, a podczas zmywania naczyń konstruuję prowizoryczną perkusję z patelek i garnków xD. Cały mój dzień wypełnia muzyka. Wciąż coś nucę ( czasem nawet głośniej niżby wypadało), a za najgorszą rzecz, jaka może przytrafić się człowiekowi uważam utratę słuchu. O muzyce mogłabym rozmawiać godzinami, jest ona nieodłączna częścią mojego życia. Dlatego nie znoszę artystów pokroju Fila, Lady Zgagi, czy innych Jonasów, którzy tworzą wyłącznie dla zysku i rozgłosu, tak, aby bezmyślne masy biernych i niewrażliwych słuchaczy to kupiły.
Fajnie, można przy tym poskakać, pobawić się, tylko co z tego, skoro ta "muzyka" niczego poza tanią rozrywką z sobą nie niesie? Co z tego skoro za kilka miesięcy nikt już nie bedzie pamiętał, kim był ten cały Kupicha, bo pojawi się ktoś nowy i "świeższy"?
A czy ktoś pamięta dzisiaj o takich wielkich osobistościach jak Rysiek Ridedel, Jm Morison, Eric Clapton David Bowie? Ludziach, którzy stali się legendą, zrewolucjonizowali światową muzykę i faktycznie coś sobą reprezentowali Ludziach, dla których muzyka była sztuką, sposobem wyrażania samych siebie, a nie tylko komercyjna machiną? Ich legendy, ich dzieła będą wieczne i powinny być wieczne. Bo tacy ludzie rodzą się raz na tysiąc lat.
Osobiście uwielbiam rock, blues, metal i muzykę klasyczną. Znam na pamięć całą dyskografię „starego”Dżemu, Claptona, Scorpionsów, Doorsów. Piszę własne teksty, do których, mam nadzieje, kiedyś skomponuję muzykę. Moim największym idolem jest Ryszard Riedel - przeczytałam wszystkie dostępne książki biograficzne na jego temat, wciąż oglądam retrospekcję jego koncertów na YouTube, "Skazanego na Bluesa" jak i resztę dokumentów o nim oglądałam niezliczoną ilość razy, a moim największym marzeniem jest odwiedzenie corocznego "Tyskiego Festiwalu im. R.R". Kocham Ryska za jego naturalność, za chustkę na włosach i charakterystyczny zachrypnięty głos, za mądrość zawartą w jego tekstach, za nieograniczone pokłady charyzmy, za to, ze mimo sławy nie przeobraził się w bufona, pozostał tym samym, zwykłym, prostym człowiekiem, który nikogo nie udaje i wkłada całą duszę w to co robi. Za to, że po prostu był i śpiewał do końca.
Jestem jedyną osobą w klasie, która nie obkleja pokoju plakatami Jonasów, Justinów, Billów, czy jak – im – tam – jeszcze - jest i nie zawala nocy z powodu rozdania nagród Top Trendy. Dobrze mi z tym.