Dziś w nocy dwa wielkie statki odnajdą swe porty
Już bez tego, co strzela ogniem i wysyła raporty
A o poranku muszle zostaną wyrzucone na brzeg
I potężni tej Ziemi nie będą już mieli innego wyjścia
Jak trząść się i drżeć, i obsrywać swe spodnie,
Bo słyszeliśmy, jak zapewniono cię
Że można żyć zasadami, które przekazali przodkowie,
To przygotuj się, że usłyszysz "Ale gejoza, koleś"
Cóż, zakładam, że to co mówią to prawda,
Że nie ma rasy bardziej ludzkiej,
Nikt nie zlewa jej tak jak oni
Rzeczy, które kochałem, teraz odrzucam,
Rzeczy, których nienawidziłem, już umiem akceptować,
A najgorszego z trzech teraz musisz się spodziewać,
Nietrudno ujrzeć szatana bez wyciągania szyi,
Będzie miał wzrost metr osiemdziesiąt,
Będzie pił piwo duszkiem i trzymał za jaja,
Jak bomba na pilot, czeka, aż ktoś go zawoła
Na razie ma 18 lat, ale chce nas wymordować.
Solidarność da wiele mniej niż zabierze,
Czy na tej uczelni jest jakaś dziewczyna, które nie została zgwałcona?
Czy jest w tym mieście jakiś chłopak, który nie pała nienawiścią?
Czy jest żywy jakiś człowiek, który może spojrzeć sobie w twarz
Bez mrugania?
Albo mówić, co ma na myśli, bez chlania?
Lub wierzyć w coś bez myślenia, "Co jeśli ktoś tego nie pochwala?"
Czy na tej Ziemi jest jakaś dusza, która nie boi się ruszyć?
Wydaje się, że źli ludzi przejęli twój mózg
Gdy był jeszcze raptem kawałkiem kitu,
Więc teraz nieważne jak bardzo się starasz
Zawsze już będziesz turystą, mały koleżko
I przez większość czasu gdy otwieram usta aby coś powiedzieć,
To po to, by powtórzyć coś, co usłyszałem w telewizji
I zniszczyłem wszystko, przez co nie jestem jak Bruce Springsteen,
Więc wracam do New Jersey, wierzę, że tu mają mnie dosyć.
Więc kiedy opuszczę Boston, podkulę swój ogon,
Głębokie łyki cierpliwości wypiłem do dna,
I teraz ponownie kieruję się na zachód 84-tą,
I jestem takim samym dupkiem jak zawsze byłem
Nie mam nic w sobie, co mógłbym szanować,
Nic nigdy nie zrobiłem, czego bym nie żałował,
Kiedy szukam seksu mogę się zonanizować,
Nikogo do pogadania, kiedy znów łapię doła
A więc teraz gdy piję, będę chlał do porzygu,
A gdy palę, to wypalę dziury na płucach,
A gdy krzyczę, będę krzyczał póki nie stracę oddechu,
A gdy się rozchoruję, będę chory po kres
Moich dni siania nienawiści na tyłach Chevy Express
Każdy jeden to pierd na twoją wizje sukcesu
Jeśli taka twa wola, niech mnie kurwa minie ten kielich
I wybacz mi, ojcze, nie, nic tutaj nie zmyślam
Ale, mój wrogu, to twoje imię mam na ustach, gdy kładę się spać
I wiem jak mało wiedziałem o pokoju
Tak, tak tobie uczyniłem, jak ty uczyniłeś mnie,
I bez ciebie byłbym niczym, moje słońce, proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Proszę nigdy nie odchodź
Historia edycji tłumaczenia
Komentarze (0):