Witaj sąsiedzie, ładna pogoda, choć może padać
A i przy okazji, zmiany klimatyczne świetnie przełamią lody,
Nie masz nic przeciwko bym powiedział co mi chodzi po głowie?
Masz? Cóż, nie chciałem być tym który Ci to powie...
Ale rasa ludzka nie jest przyjmująca rady, z natury
Przystajemy do swoich metod, jak uparte muchy do lepu
Wznoszące się fale nie są tak imponujące oglądane z wieżowców
Więc zarabiajmy jeszcze troszkę, czas na przetrwanie przyjdzie
Będzie dobrze, jesteśmy naczelnymi o migrującym nastawieniu
Tylko gdzie się przeniesiesz, gdy nie będzie już suchego akra?
Jest już tak zanieczyszczony, że i tak nie zapobiegniesz pragnieniu,
Całe kraje leżą w śmieciach, różnią się już jak noc i dzień
Taki rodzaj klęski jest ogromny, ale hej, taką płacimy cenę
Za nieskończony wzrost na tak skończonej przestrzeni
Nie brzydzi Cię to? Zarobek stał się całego życia celem
Wychodzi na to, że nauczymy się tylko boleśnie na własnej skórze
Gdy tylko tamy pękną, będzie za późno by
Żałować za każdy dotychczas popełniony błąd
Chodźby się waliło i paliło, lepiej coś zmieńmy,
Dlaczego miałbym? Ale z drugiej strony...
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
Zabawne, że powódź rozchodzi się jak płomień
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
Powiem, morza poziom nie będzie już taki sam
Pamiętam cywilizacja zaczęła trzeszczeć w szwach
Najdziwniejsze zjawiska zdawały się coraz częstsze
Ulice ludzi wylały się na spokój, była krew i wrzask
Gdy policja zaczęła ich pałować za zakłócanie porządku
Tu widzimy wolność w upadku
W sensie, była potrzeba kraść by jeść,
Czy jedynie więcej chciwości i zła?
Zignorowaliśmy wszyscy dziwności w wiadomościach,
A teraz opisywane są w powodziach łez, więc czytaj i łkaj
Widzisz dwuznaczność “Mamy przechlapane”?
A swoje winy i demony? Możemy się ich pozbyć
Nie potrzebujemy ich już, gdy nawet pory roku zniknęły
Przynajmniej nie ma po co istnieć już jesienna chandra
Ale teraz morze u naszych stóp, gdy padamy wyprani na kolana
Albo skrzela, albo sztuka przetrwania, musimy tylko oddychać,
Wszystko zamaka, musimy radzić lepiej,
Ale jeżeli cokolwiek ma zjednoczyć ludzi
To bezpośrednia presja
Tak głęboki dylemat dla zupełnego amatora
Jakim cudem gołębica pokoju została mięskiem na obiad?
Wyciągnij tylko dzióbek i pióra, chodź, zjedzmy wspólnie,
Przysmaż ją nad ogniem to będzie smaczniejsza
Siedem śmiertelnych grzechów w siedmiu śmiertelnych plagach
Nigdy nie wiedzieliśmy że naszym współtwórcą był koniec dni?
Wszystko kiedykolwiek zrobione pochowane pod falami
Pewnie dali nam Księgę Rodzaju byśmy spłacili pokutę
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
W każdy rozpoczęty dzień, gramy sobie ze śmiercią
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
Twórzmy lepiej plan, lepszy niż trzymanie kciuków
Dlaczegóż musimy wybierać między jednością, a wolnością
Skoro niezależnie od drużyny i tak spłyniesz ku marności?
Wyparcie prawdy jest banalne, gdy wolisz zaprzeczać
Wszak ludzka historia zapisana jest pułapkami
Stare światy zatonęły pod nowymi, przynajmniej pierwotnie
Póki się to nie powtórzy i nie pow...
Jezu! Patrz pod nogi!
Korona gwiazdy zamieniła się słonecznym rozbryskiem
Komunikatory przepalone, nie ma już numeru co pomoże dzisiaj
Trzymajcie się foteli, przed nami wyboje na drodze,
I cienie tak mroczne, że nie zauważysz w nich polarnego misia
Cały postęp zastygł na moment, tak to niesprawiedliwe,
Wręcz przeciwnie bracie mój, jest nadzieja, nie rozpaczaj
Postawmy sprawę jasno, bity jesteś po twarzy pogódź-się-z-tym'em
Najlepiej rozstawić obóz, oto dzień wymodlony przez prepersów,
chyba że dotrze do nich, że to pustkowie nigdzie się nie wybiera
To już nie ucieczka od świata ani gdybanie na sianie
Lepiej późno nie wstawać, wciąż myślimy ascetycznie,
a gdy znieczulenia brak, odkażenie nie bije sepsy
co zauracza twe jelita pocałunkiem zabierającym dech.
Zastanówmy się może więc? Może jest lepsza droga?
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
Zabawne, że powódź rozchodzi się jak płomień
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
Powiem, morza poziom nie będzie już taki sam
Siedem śmiertelnych grzechów w siedmiu śmiertelnych plagach
Nigdy nie wiedzieliśmy że naszym współtwórcą był koniec dni?
Wszystko kiedykolwiek zrobione pochowane pod falami
Pewnie dali nam Księgę Rodzaju byśmy spłacili pokutę
Zbierzcie się wokół ogniska, od czego by zacząć?
Nie ma już czym oczu mydlić, ale trwajcie mimo to,
Zabawnie, że widzimy już tylko to że błądzimy w ciemności
Wypłaty i relaksy zastąpione tragedią i udręką
Nasze wartości upadły, gdy porzuciliśmy zatopione banki
Teraz czeka nas głodówka, chyba że zbierzemy się na zbiory
I taki zostawiamy spadek: planetarną padlinę
Teraz, ledwieśmy pyłem, czyż nie jesteśmy wspaniali?
Wiesz, że to nic trudnego, masz tyle krwi na rękach
Przepływy pochłaniają twój teren topią łódź twą i walą twe plany
I tylko po tym gdy kataklizm do Ciebie dotarł
“A, to to właśnie mogłem zrobić, by temu zapobiec...”
Potrzeba nam odrodzenia by uspokoić ziemię
Błagam byś usłyszał te słowa, każdy wers
Nie zamierzałem topić smutków w tym lamencie
Ale pod tym gorącem czai się głód co rozpali pragnienie
Oddam całe serce, chcę zobaczyć jak tej ziemi
ktoś odpłaci za każdą szkodę jakąśmy jej poczynili
Zatrwożona nasza ziemska ofiara powinna być pielęgnowana,
ale odkąd tylko na niej jesteśmy, wygląda na przeklętą
My, ptaszęta ćwierkamy na zboczu przepaści na
Soczyste liscie, jodły, słodkie brzozy i zielone paprocie
Potem przeczymy że cokolwiek się pali, mimo że widać pożogę,
Wszak “E, bywało już gorzej”, Godni Lee Hurst'a
Musimy pozbyć się mody na “Wpierw ja”
Mówię wam, ludzkość może być chwilowym mignięciem,
Albo możemy sięgnąć dalej niż kiedykolwiek uznaliśmy za możliwe,
Dzielna zgraja, godna planety której służy.
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
W każdy rozpoczęty dzień, gramy sobie ze śmiercią
Ulewny deszcz, cholernie ulewny deszcz,
Twórzmy lepiej plan, lepszy niż trzymanie kciuków
Gdy tylko tamy pękną, będzie za późno by
Żałować za każdy dotychczas popełniony błąd
Chodźby się waliło i paliło, lepiej coś zmieńmy,
Dlaczego miałbym? Ale z drugiej strony...
Historia edycji tłumaczenia
Komentarze (0):