Sixto Rodriguez - Last Request

@basiabijou: Ale to była już druga trasa koncertowa W Afryce... Tyle, że były problemy z zespołem. Nie bardzo mogli się dogadać ;-)
Pewnie, że jest to ludzkie, jednak na początku mnie totalnie zwaliło z nóg.
A nawalił się tak, że wprowadzali go na scenę... Spora część publiczności po prostu wyszła, a po jakimś czasie powiedział coś tym z zespołu i ci zostawili instrumenty i zeszli ze sceny... Wtedy to właśnie ktoś rzucił mu na sceną jointa, ten zapalił i był w stanie grać... Zespół pojawił się z powrotem i ci co zostali byli usatysfakcjonowani. Historyjka dość pikantna, ale nie pasowało mi to do jego szacunku dla publiczności... Każdy występ kończy stwierdzeniem, że to dla niego 'przyjemność, honor i przywilej'... Może to właśnie ten koncert nauczył go tego?
Dla uzupełnienia dodam, że koncert następnego dnia był bardzo udany :D

No ale fakt, że po rozwodzie to ON, a nie mamusia, wychowywał córki zmył z niego tę 'skazę'!

Jakby zamiast gitary dać mu koszyczek, to po prostu wykapany Czerwony Kapturek! [rotfl ]

Ha!
1. - kapelutek jest miodzio! widać że SR ma absolutnie w tyle co ma na WIERZCHU. bo jak wiemy liczy się to, co wewnątrz :-)
2. - też nie lubię tego żarciku
3. - a ten cold fact jest bardzo nieprofesjonalny i bardzo...ludzki. ON się musiał cholernie bać tego występu. Masz pojęcie - jesteś w swoim mniemaniu przebrzmiałym, nikomu nie znanym muzykiem, który żeby przeżyć uprawia zawód mechanika i nagle dowiadujesz się, że na Twoją muzykę gdzieś za oceanem czeka CAŁY NARÓD ? I całą wielogodzinną podróż na ten pierwszy po latach koncert lecisz z tą świadomością." Twój prywatny psychoanalityk został w Detroit." no to co możesz zrobić, jeśli jesteś TYLKO facetem?
Nawalić się jak Messerschmitt!
Tak, że tak.

Uwielbiam Rodrigueza, ale są 3 rzeczy, których nie lubię...;-)...

Jedną z nich jest ten czerwony kapelusik...

druga - to opowiadany przez niego na koncertach kawał o Myszce Miki ( o komikach -lepszy ;-)),

a trzecia... to fakt, że w 2001 na pierwszy z koncertów w Cape Town zjawił się... pijany w cztery d... Na szczęście podrzucony przez kogoś z publiczności joint postawił go w miarę na nogi i koncert nie zakończył się totalną klapą
( nie wyssałam tego z palca... można przeczytać to w książce napisanej przez Craiga B. Strydoma i Stephena Segermana "Sugar Man. The life, death and resurrection of Sixto Rodriguez")

Jednakże nawet to nie zachwiało mojego podziwu dla tego faceta!!!
On jest po prostu BOSKI!