Tekst piosenki:
Przeszła cicho po tarasie w panamie i w krawacie
leciutka jak myśl
w paszporcie zdjęcie ma z dawnego miejsca, z dawnych lat
inna jest dziś
a resztki jej poprzedniej
tożsamości precz unosi wzbierający wiatr
przez marmurowy idzie hall
ktoś zaprasza ją głośno do jednej z hazardowych sal
nie wchodzi tam, choć uśmiecha się
księżyc zbladł i już nowy nadciąga dzień
nad Port Czarnych Łez
Na wschodzie widać słońca czubek, Grek schodzi, prosi o ołówek
i mocny sznur
na to portier: „Pardon, Monsieur – z wolna zdejmuje fez –
nie rozumiem pana słów”
żółta mgła unosi się
Grek na piętro gna czerwony jak dziesiątka kier
ona mija go na schodach,
myśląc, że to ambasador ZSRR
odzywa się, lecz on nie przestaje biec
palmy gną się i napływa chmur cień
nad Port Czarnych Łez
Konus pierścień sprzedać chce żołnierzowi, ale ten
targuje się z nim
nagle piorun, siada prąd, ocknięty portier krzyczy w głos:
„Na pomoc, bo nie widzę nic!”
Grek na piętrze, boso już,
na szyję pętlę zakłada i ociera pot
pechowiec zaś w kasynie mówi:
„Gram dalej, nową talię weź i rozdaj ją”
lecz krupier na to: „Attendez-vous, s’il sous plaît”
dźwigi łamią się, gęsty zwala się deszcz
na Port Czarnych Łez
Portier kobiecy słyszy śmiech, po scenerii piekła rozgląda się
i już cały drży
żołnierz chce jej pierścionek dać: „Weź, zapłaciłem słono zań!”
a ona: „To za mało, uwierz mi”
i na górę biegnie
po swój kufer, riksza czeka na ulicy już
napis mija „Nie przeszkadzać”
na klamce drzwi, które zamknął właśnie Grek na klucz
mimo to puka i próbuje wejść
gra orkiestra, mrok wzdłuż otula i wszerz
Port Czarnych Łez
„Muszę zamienić słowo z kimś! – przez drzwi krzyczy, lecz Grek żąda: „Idź!”
wykopuje stół spod nóg
bezwładnie wisi już nad sofą, ona woła: „Mamy katastrofę
otwieraj szybko, szkoda słów!”
Wtem wybucha wulkan
i wrząca lawa z wolna spływa w dół na senny port
konus wraz z żołnierzem w kącie
na jawie o romansach zakazanych śnią
portier wzdycha: „Zdarza się co dzień”
w mroku płoną już pola oliwnych drzew
płonie Port Czarnych Łez
Wyspa tonie pośród fal, wreszcie w jednej z hazardowych sal
pechowiec rozbija bank
„Za późno – krupier krzywi nos – na tamtym świecie pełen trzos
niewiele będzie chyba wart”
żołnierza w ucho konus gryzie,
kocioł strzela, podłoga się zapada w dół
ona staje na balkonie,
nieznajomy szepcze jej: „Kochanie, je vous aime beaucoup”
ona do modlitwy składa dłonie swe
pożar w krąg spowija w płomienny tren
Port Czarnych Łez
Pamiętam ciepły wieczór ten, gdy w telewizji znany anchor man
jak zwykle coś truł
trzęsienie ziemi było gdzieś, znaleziono tylko pierścień, fez
panamę, stary grecki but
jakieś zagraniczne nudy –
wyłączyłem i poszedłem napić się
za każdym razem karmią nas
cudzymi tragediami, aż się czujesz źle
a i tak na liście wymarzonych miejsc
które chciałbym zwiedzić, nigdy nie znalazł się
Port Czarnych Łez
Dodaj adnotację do tego tekstu »
Historia edycji tekstu
Komentarze (0):