Tekst piosenki:
Zamknij oczy, czy teraz widzisz to co ja?
Poduszka zakrywa Ci szczelnie Twarz,
jesteś owadem na szybie rzeczywistości,
jak werniks kruszy się krótkiego życia blask,
to miasto jego zbrodnie z namiętności, CO,
pozbawiło nas woli, szelest, esperanto łakomych,
nie ludzie robią pieniądz, tylko pieniądz robi z ludzi,
szpiegów, gnidy, zdrajców, kurwy.
Drzwi bez klamek, schizofrenicy, zakład psychiatryczny,
to miejsce gdzie wolą strugać trumny niż kołyski,
niektóre matki, w ich duszach cmentarna cisza,
piją własne mleko i zjadają łożyska.
Chcą piękno i czas w miejscu zatrzymać,
ten fetor to ich strach, epinefryna,
czernina zupą dnia, krew, spływa po brzytwie,
swastyka na czole, zgnielizna w modlitwie.
To dom czerniaka, wirusów, gadów, owadów,
odpędzasz się od roju, lepkich komarów,
w tym raju masz wybór, wybór rodzaju śmierci,
prawo głosu, masz prawo jęku, jęczysz.
Tonący brzytwy się chwyta, chcesz na to świadka?
nadzieja idzie szybko na dno jak meduzy tratwa,
czujesz się jak ofiara, zęby wybite, nogi skrepowane,
podwieszone pod sufitem, wokół ciebie,
skorumpowani urzędnicy, ci bezwstydni i ci subtelnie skryci,
człowiek jak niewolnik, uwięziony w sztolni,
zwykły rzeczownik którym rządzą przypadki,
zmęczony, od prądem dozowanych mu bodźców,
zamknięty jak szczur, w swoim ciasnym kojcu.
Tym syfem rządzi król, strachu, cierpienia,
rachunek w banku nie równa się rachunek sumienia.
Poduszka zakrywa Ci szczelnie Twarz,
jesteś owadem na szybie rzeczywistości,
jak werniks kruszy się krótkiego życia blask,
to miasto jego zbrodnie z namiętności, CO,
pozbawiło nas woli, szelest, esperanto łakomych,
nie ludzie robią pieniądz, tylko pieniądz robi z ludzi,
szpiegów, gnidy, zdrajców, kurwy.
Skalpel, szczypce do żeber, piły do kości,
symbole czuwania w mieście dziwnych intymności,
opuszczone głowy, zwieszone ramiona,
szpital, salowa, pacjent, odleżyny, kona,
on patrzy znad framugi zmęczonymi oczami,
wisi tak przybity, nienawiści rękami,
w okół, konowały z akcji brutalność bez granic
i ludzie przywiązani do życia kablami,
każdy niesprawiedliwy życia wyrok,
jak lanca przebija jego bok znów na wylot,
nagie bezlitosne skały, dzisiejszej Golgoty,
Temida ze wstydu przewiązuje oczy,
gołębie pokoju łkają schowane w drzewach,
skrada się hiena, łże pod nimi w krzewach,
wszystko co żyje to i umiera,
kochankowie pogrążeni po uszy w złudzeniach,
metal koroduje, tu,
kamień wietrzeje, tu,
diabeł mężczyźnie, kobiecie w twarz się śmieje,
zdradzeni wcześnie, wychodzą dziś po raucie,
wdychają spaliny zamknięci w aucie,
całe ich życie to była senna mara,
jest tylko on, ona, na odludziu garaż,
puste pokoje, pustych domów,
kolejne co dnia, do snu nie skłonna nekropolia.
Poduszka zakrywa Ci szczelnie Twarz,
jesteś owadem na szybie rzeczywistości,
jak werniks kruszy się krótkiego życia blask,
to miasto jego zbrodnie z namiętności, COO,
pozbawiło nas woli, szelest, esperanto łakomych,
nie ludzie robią pieniądz, tylko pieniądz robi z ludzi,
szpiegów, gnidy, zdrajców, kurwy.
Autostradą armagedonu suną konwoje śmierci,
gdzie przed rozdarciem nieba, umieramy z nędzy,
wchodzimy na grzązkie wody, wściekłej agresji,
roztocze, muchy ściernice, zastępy śmierci,
zwłoki kobiety, bez piersi, rany niemo krzyczą,
kauteryzowane, przez bestie lutownicą,
usta milczą, przykrył je wieczności ?blet?
po policzku liże ją bezpański pies,
czarny scenariusz ciągle się powtarza,
a każdy dzień wstaje jak Łazarz,
nie pomagają na sen prochy, zabrane od matki,
do świata przemocy, stoisz na moście,
widzisz zachodzące słońce,
ten widok wcale cię nie odpręża,
rzeka jakby spływa krwią, miasto zło,
zepsucie, jabłko zdarte, przez biblijnego węża,
tu ulica gwałtu wychodzi na skwer awantur,
za nim rozpusty park, plac Markiza de Sade,
stoją przy ulicy bezzębne stare,
zagłębie popsutych, zużytych lalek,
te twarze gwarantują więcej wrażeń,
wyniesiona na ołtarze agonia idzie z tym w parze,
razem z rozkładem w parze, z powrotem do śródmieścia,
do przepełnionych klubów,
gdzie swoje nocne żniwo, zbiera inkubus,
choroby spod znaku wenery, Boski sąd,
kara za grzechy, ciała w strupach zżera trąd,
ona pyta się jak lubisz, chce wiedzieć jak lubisz,
jest gotowa kręcić dziś z padliną Snuff movies,
śmierdzi jak winda zalana uryną, przypadek?
one nie nucą już piosenek swoich matek,
GHP w drinkach, nie chcą znać planów,
ktoś obcy, sakrum, zrobi dziś profanum,
przylądek strachu, a w kalendarzu dla tej gwiazdy,
dziś specjalnie, jest trzynasty,
dziś specjalnie, jest trzynasty...
Dodaj adnotację do tego tekstu »
Historia edycji tekstu
Komentarze (4):