Tekst piosenki:
[Zwrotka 1]
Jeśli teraz zawiodę, pierwszy skasuję numer,
No bo to chyba największa na jaką mnie stać oznaka estymy
I tylko postawię przedtem sobie jeden warunek,
Że poważny życiowo już będę tylko na stypach rodziny.
Wszedłem w złym momencie do gry #Bereszyński,
Całe życie uciekałem, gdzie się da przed folwarkiem zwierzęcym,
Chcesz łyknąć trochę władzy, jak Monika Lewinsky,
To amoralizm cię połknie szybciej niż moje wersy.
Po moich punch'ach zapłoną arywiści rapu,
Pierdolę czy to da mi korzyści chłopaku,
Jednokierunkowa do celu, już nie mogę zawracać,
Po drodze padło wielu, ja znowu się zataczam.
Ubyło mi tu krwi, nim zbudowałem kapitał,
Mam już z górki, jak kamień Syzyfa,
Te szmulki chcą mnie dotknąć odkąd jestem galaxy,
A po mnie widać wciąż ślady pęknięć #galaxy.
[Refren]
To działa lepiej na mnie niż ketonal,
Z każdym kolejnym dniem się czuję jak eksponat,
Nic mnie nie może dotknąć, to chyba kara, przestań,
Czuję się nieśmiertelny - pieprzona analgezja.
Mój bieg jest coraz szybszy i to cię wkurwia, wiem to,
Zawołaj swoich kumpli, i niech mnie unicestwią,
Bo gdy będę na górze, będą się mogli płaszczyć,
Masz tylko jedną opcję - zabij mnie nim wejdę na szczyt.
[Zwrotka 2]
Męczą mnie słowa, prawdy życiowe wypieprz,
Wszystkie jak mój łokieć - grubymi nićmi szyte,
Skala Mohsa nie opisze tego jaki byłem twardy,
Gdy życie mierzyło z kopa w stronę mojej klatki.
Przebyłem drogę - od zdrad po obijanie ryjów,
A ty się jeszcze pytasz czemu jestem zaczepny?
Ludzie sztuczni jak akcent u Trooma, synu,
Nie zdzierżą mej osoby, więc lepiej jebnij mi.
Nabrałem kilka ścieżek, pora na efekty,
W życiu wciąż w jedną wierzę - pora na efekty,
Kolektyw to nie ja, raczej indywiduum,
Synergia mi zżera, niezależność przez tumult.
Moje, kurwa uczucia od lat to klaustrofobia,
Dlatego tak często tu szukałem otworu,
Szowinistyczna świnia, glamrap tak, jak pochodnia,
Pokażę ci magiery me na drodze do tronu.
[Refren]
To działa lepiej na mnie niż ketonal,
Z każdym kolejnym dniem się czuję jak eksponat,
Nic mnie nie może dotknąć, to chyba kara, przestań,
Czuję się nieśmiertelny - pieprzona analgezja.
Mój bieg jest coraz szybszy i to cię wkurwia, wiem to,
Zawołaj swoich kumpli, i niech mnie unicestwią,
Bo gdy będę na górze, będą się mogli płaszczyć,
Masz tylko jedną opcję - zabij mnie nim wejdę na szczyt.
[Zwrotka 3]
Sprzeczny jak delta na minusie, ciężko o wynik,
W środowisku wciągającym węże dłuższe niż Nagini,
Filip - wszystko, co piszesz się dezaktualizuje,
Depersonalizuję, zwalam to na naturę.
Mój rap to pa, pa, pa, parabola powtórzeń,
Gdy gramy to ramiona są tylko w górze,
Nie wróżę sobie kariery, choć jestem królem braggi,
Rap szczery, a nie maniery, kurwa, czasem nienawiść.
Sprzeniewierzam się im, jako przekot,
Ich jedyna szansa na mą rękę w górze - liberum veto,
Piszę własną historię, to trafia w werbel,
Choć moja autobiografia nie jest tu perfekt.
Za dnia ogarniam życie, noc jest na wersy i pętle,
Przynajmniej o tej porze dnia jestem decydentem,
Noszę swój talent na ustach, jak pieprzoną rotę
I docenią to gusta, jeżeli jestem kotem. Naprawdę...
Dodaj adnotację do tego tekstu »
Historia edycji tekstu
Komentarze (0):